Od rana na pełnych obrotach. Dzień ślubu, ostatnie godziny do „godziny zero” – czyli dla koordynatora 200% mobilizacji i skupienia. Biegam między kuchnią, a dekoracjami kościoła, zaraz ma dojechać tort, meble eventowe spóźniają się 10 minut. Wszystko na tydzień wcześniej rozpisane co do sekundy, niczym w szwajcarskim zegarku – każdy mechanizm musi współgrać z pozostałymi.

(fot. Perfect Moments)

Wszystko jak w szwajcarskim zegarku wpisane w scenariusz, który jest niezbędnym elementem każdego wesela!

               Telefon. Godzinami ładowany wcześniej, by dziś nie zawiódł. W słuchawce słyszę moją Pannę Młodą, która (sprawdziłam) od 30 minut siedzi u fryzjerki. "Asiu, pani, która mnie czesze zasłabła, mam połowę fryzury na głowie. Co mam teraz zrobić?". Nagle misternie ułożony scenariusz zaczyna się sypać. Generalnie, co tam fryzura, ale to fryzura najważniejsza! Ułamek sekundy zastanowienia, oddech i mówię spokojnym głosem, choć w środku klnę jak szewc: "Wsiadaj w samochód i przyjeżdżaj do Hotelu, tu są trzy fryzjerki, które czeszą panie, najwyżej, zmienimy grafik, Ty masz pierwszeństwo".

(fot. Perfect Moments)

Czasami zdarza się, że jesteśmy przy Pannie Młodej, wtedy opanowanie i spokój są konieczne:)

             Z innego Wesela. W poniedziałek przed sobotnią uroczystością obdzwaniam wszystkich podwykonawców, między innymi telefonuję do firmy transportowej. Dzwonię z kolejnym przypomnieniem, że Ta sobota, to już teraz, że o tej i to tej mają się stawić, odebrać gości. Scenariusz otrzymali i potwierdzili wszyscy, łącznie z Parą Młodą. Znów, mechanizm rodem ze Swatcha czy Certiny. W sobotę dzwonię do kierowcy, który ma przewieźć gości z kościoła do Hotelu. Jest 9 rano. Po kilku nieodebranych telefonach, wreszcie w słuchawce – już lekko podirytowana (oczywiście tylko w środku) – słyszę zaspany głos kierowcy. "Pamięta Pan, o 15 pod kościołem?", "Pod jakim kościołem?" Słyszę. Czuję jak krew odpływa mi z twarzy. Zaczynam powtarzać nasze ustalenia czując, że muszę usiąść. "A to dziś? – słyszę". Jezu, trzymajcie mnie…. Oczywiście autobus jakby nigdy nic czeka na gości w umówionym miejscu, o umówionej porze. Wyczarowany spod ziemi 🙂

(fot. Perfect Moments)
W tygodniu poprzedzającym wesele jak i w dniu wesela, telefon mamy przyklejony do ręki i do ucha czasem też…

            Jeszcze inna sytuacja. Wesele w plenerze. Zespół już podłączony do przedłużaczy, rozgrzewa się przed wieczorem. Przyjeżdżają fotograf i filmowcy. Podłączają się do prądu i klops. Spięcie, nie ma prądu. A tu mają jeszcze dojść podgrzewacze na stoły, Fotobudka, nagrzewnice namiotu. W środku się gotuję – przecież wszystko było wyliczone, miało nie być problemów z prądem, bo "nie pierwsze wesele tu robimy". Zanim doszliśmy do tego, że jeden z przedłużaczy powodował zwarcia, zrobiło się naprawdę nerwowo! Ale znów daliśmy radę:)

            Jak przeczytałam artykuł o najbardziej stresujących zawodach świata, zaczęłam się śmiać. Rzeczywiście potrafi być nerwowo – oj potrafi 🙂 W dodatku to nie tylko jeden z najbardziej stresujących zawodów świata, ale też zawód skupiający w sobie wiele zawodów i umiejętności jednocześnie. Na początek – aktorstwo, bo jak jest nerwowo, to musimy grać, że nie jest 🙂 Musimy grać opanowane, zrelaksowane, jakby wszystko było w najlepszym porządku, nawet jeśli cukiernia zapomniała, że tort ma być gotowy na dziś, a nie na przyszłą sobotę lub gdy trefny przedłużasz rozgrzewającego się bandu powoduje spięcia takie, że momentami prądu nie ma wcale 🙂

           Umiejętność – opanowanie. W chwilach, gdy wszystkim puszczają nerwy, my jesteśmy ostatnią ostoją spokoju. To na nas patrzy Para Młoda uspokajając się widząc naszą spokojna uśmiechnięta twarz. Jakby patrzyli tylko a nas. Choć o spokój łatwiej jak się już nie jeden ślub zrobiło, spore doświadczenie czyni z nas zdystansowanymi perfekcjonistkami, które nie ulegają emocjom, presji i nerwowej atmosferze. Czyli mamy kolejny zawód, a raczej umiejętności zimnej krwi sapera czy pewnej ręki chirurga – takie mam skojarzenia 🙂 Bez tego zginiemy.

(fot. Perfect Moments)
Opanowanie w tym zawodzie jest niezbędne, ale i uśmiech jest ważny! 🙂

                Na liście "must have" umiejętności niezawodnej konsultantki ślubnej są również zdolności negocjacyjne. To niejako "oczywista oczywistość". Czasem negocjacje z podwykonawcami trwają godzinami i trzeba być nie lada mistrzem, by nie dać się podejść, wyjść z poczuciem zwycięstwa. Ale przede wszystkim zadbać o interes nie tylko pary młodej, ale też pozostawić poczucie dbania o samego podwykonawcę.

                Przydaje się też magister psychologii 🙂 Która z nas nie miała przypadku, gdy musiała pogodzić różne temperamenty pary młodej, rodziców obojga stron, różne wizje, priorytety i pomysły jak będzie najlepiej? Ba, to nic w porównaniu z sytuacją, gdy młodzi przestają ze sobą rozmawiać 🙂 Wówczas stajemy się mediatorami i rozjemcami.

                 Konsultantka ślubna to mistrzyni organizacji czasu pracy, nie rzadko ktoś, kto potrafi robić kilka czynności jednocześnie, wydawać polecenia tak, by każdy wiedział co, gdzie i kiedy. Osoba z ogromną podzielnością uwagi. Wizjonerka z umiejętnościami plastycznymi, ogólnym poczuciem estetyki, przydają się też zdolności mistrza kierownicy, orientacji w terenie, a i umalować Pannę Młodą też się zdarzało 🙂

                Niczym kameleon, przeistaczamy się w razie potrzeby i jesteśmy tym kto akurat uratuje sytuację. Doskonały reżyser przedstawienia jakim jest wesele, niczym sufler – niewidoczny, ale bez niego nic nie byłoby tak idealne. Konsultant ślubny to jak idealny szef kuchni, który z dokładnością co do sekundy, wie kiedy czym ma się zająć, co wymaga jakiego czasu na przygotowanie, by na końcu, wszystkie elementy potrawy były gotowe równocześnie.


              Nie wyobrażam sobie, by ogrom tych przygotowań miał spaść na Parę Młodą
, która w gąszczu spraw i wielu elementów układanki jaką jest przygotowanie ślubu i wesela, nie jest w stanie pamiętać o wszystkim. Nie jest w stanie być pozbawioną emocji i z dystansem podchodzić do kolejnych etapów przygotowań. Dlatego z pełną odpowiedzialnością i świadomie, cały ten ciężar bierzemy na siebie – konsultantki ślubne. Dlaczego – bo to trzeba kochać – inaczej żaden normalny człowiek nie podjąłby się takiego "skoku na bungee".

Pozdrawiam,
Joanna Lietz